Z ziemi wyrósł bluszcz, a pod nim ja. Roślina odwinęła się ze mnie, zostawiając mnie w jakiejś zagrodzie. Po chwili przyszli jacyś ludzie z wiadrem i batem. Otworzyli klatkę i dwaj z nich weszli do środka. Jeden nalał do koryta jakąś płynną maź, a drugi wsiadł na mnie. Było to dosyć dziwne, ale znajome uczucie. Pierwszy przywiązał mnie do słupa. Przez coraz większy tłum przecisnęła się niska kobieta i podała miskę z farbą. Jeden z mężczyzn stojących przy zagrodzie krzyknął:
-Jedz! - i wskazał na koryto.